piątek, 13 grudnia 2013

Paryż. Dziennik w technikolorze


Bez wątpienia jednym z najbardziej przełomowych momentów w życiu Andrzeja Bobkowskiego był ten, w którym opuszczał Paryż, aby udać się w rejs do Gwatemali. Pożegnanie - dla niego nie tyle z samym miastem co europejską kulturą, którą czuł się rozczarowany - miało dla niego wymiar symboliczny, rozstawał się, z tym co najbardziej ulubione, z miejscami, z bliskimi osobami, ale też z paryskim stylem życia, do którego pasował jak mało który z polskich pisarzy. Z opisu ostatnich dni, jakie spędził w Paryżu wyziera przedwczesna nostalgia, każdy moment jest przez niego jakby przeżyty z podwójną siłą, każde doświadczenie, rozpracowane w szczegółach:

"Po całym dniu realistycznej prozy wyjazdu - trochę liryki. Pod wieczór w mieście, już bez celu. Ciepło. Siedzę na bulwarze, piję biały "Vermuth" i naładowuję się jak akumulator. Światłem, szurgotem tysięcy stóp, migotem i czymś nieuchwytnym. Ludzie chodzą leniwym, fajrantowym krokiem i poruszają się już letnio. Niebo pociemniało, zabłysły latarnie, ruchliwy spokój wielkich bulwarów."
Andrzej Bobkowski, "Z dziennika podróży"

O „Notatniku 1947-1960” Andrzeja Bobkowskiego piszę tutaj:
http://xiegarnia.pl/recenzje/dziennik-w-technikolorze/


Aby móc poruszać się po Paryżu "fajrantowym krokiem", trzeba mieć co najmniej jedno życie, albo nawet całą wieczność do dyspozycji. Trzy dni, cóż to znaczy? Trzy dni, to dla biegaczy! I tak właśnie było, grudniowa paryska eskapada minęła więc pod znakiem lekkiego truchtu i zdartej podeszwy. Nie przeszkodziło to jednak wcale w rozkoszowaniu się atmosferą wyjątkowego miasta, przeciwnie, sprawiło, że od różnych doświadczeń i zachwytów, było gęsto, jak u Bobkowskiego.

Kilka migawek z podróży:

Dzień 1. Bastylia. Tu wszystko się zaczęło. Pierwsze wyjście z labiryntów paryskiego metra, zadarcie głowy do góry: ot i jest, pierwsze potwierdzenie historyczności miasta, jego sławy. Potem traktowana już bardziej służebnie, jak punkt orientacyjny Widziana o różnych porach dnia i nocy - tutaj wczesnym rankiem, chwilę po pierwszej paryskiej pobudce. I wielkim zdziwieniu. Aby nie tracić czasu, zerwaliśmy się szybko na nogi, w biegu złapaliśmy kawę i kęs magdalenki, aby jak najszybciej wypaść na te tętniące życiem paryskie ulice, które już już na nas czekały... A tu klops, miasto jeszcze w śnie głębokim, na pobliskim bazarze sprzedawczynie leniwie układają homary, a wokół zupełnie niespodziewana cisza. Chwilę trzeba było poczekać aż słońce wstanie, a z nim paryżanie, ale kiedy to już nastąpiło, to:


Trzeba przyznać, że grudzień był dla nas wyjątkowo łaskawy, a słońce rozpieszczało. Na "dzień dobry" uderzyliśmy w największe paryskie "highlighty" zlokalizowane na wyspie Il Cite, zahaczając wcześniej o bulwary nad Sekwaną i kilka urokliwych uliczek. A oto i ona, świecąca w słońcu Katedra. Moment zadumy przyszedł w tym miejscu. W pustym parku, pozbawionym trawy (to, zdaje się, paryska specjalność, za sprawą której wszystkie parki wydają się nieskazitelnie czyste), zanim zaludnił się turystami, byliśmy sam na sam. 


Żeby od patrzenia w słońce, zbytnio nie pociemniało nam w oczach, kontynuowaliśmy wycieczkę, tą zapewne jedną najpopularniejszych turystycznych tras na świecie. Z Luwru zobaczyliśmy, niestety, tylko piramidę. Nawet dla najpiękniejszych sal i dzieł sztuki nie można było zrezygnować z takiego słońca. Maybe, some other time... 
 
Jeden z niewielu momentów "na siedząco". Ogrody Tuileres i bardzo kolejny sprytny patent z krzesłami zamiast ławek.

Carousel de Luuvre


Dzień 2. Montmartre, trzeba przyznać, że była to męczarnia, choć zupełnie innego rodzaju. Na "Górze Męczenników" najbardziej przeszkadzały nieprzebrane tłumy turystów, zapychające każdą możliwą uliczkę, a do tego ogromny hałas i feeria kolorów, dopadająca nas z każdej strony i doprowadzająca do oczopląsu. Miało być inaczej, nastrojowy spacer i  - taka była nadzieja - resztki artystycznej bohemy, spleen osiadający na ciele jak kurz. Wąskie uliczki Montmartre zdecydowanie gorzej radzą sobie z wartkim potokiem turystów niż obszerne aleje wytyczone przez barona Haussmanna.

Kościół Sacre Coeur oblężony przez tłumy

Turystyka funeralna. Paryż to nie tylko miasto światła, ale też najsłynniejszych na świecie nekropolii. Udało nam się odwiedzić dwie: schowany pod wiaduktem kolejowym cmentarz na Montmartre oraz sławne Pere Lachaise. Ku wielkiemu zdziwieniu spotkaliśmy tam wielu dobrych znajomych, znaczenie więcej niż można się było spodziewać. Mieliśmy jednak olbrzymi problem z nawigacją. Nie dało się spamiętać wszystkich lokalizacji, zwłaszcza, że mapa umieszczona przy bramie była bardziej niż schematyczna. Jedyna nadzieja w zdjęciu wykonanym smartfonem, ale i ono nie spełniała do końca swojego zadania. Skończyło się tak, że biegaliśmy po cmentarzu Ojca Franciszka jak opętani, zwłaszcza że pojawiliśmy się na miejscu blisko godzin zamknięcia (a do nich Francuzi są bardzo, ale to bardzo przywiązani). Na szczęście los (może w osobie paryskiego magistratu?) zesłał nam pomoc: wyskakujących zza krzaków (dosłownie) pomocników, którzy, widząc nasze zagubione twarze, pytali: "Chopin?", "Merlau-Ponty?" i wskazywali szukane przez nas pomniki.

Dzień 3
 

Na wieżę Eiffla wybraliśmy się z samego rana. Na szczęście tym razem słońce wstało wcześniej niż my i widok z Pól Marsowych był po prostu niesamowity. Na miejscu tylko mała grupka turystów, zdecydowanie dłuższa kolejka do wjazdu na górę, my wybraliśmy tę krótszą - wejście schodami. Było ich, bagatela, 750, dokładnie liczyłam każdy stopień, bo, nawet dla zaprawionych wspinaczy, było to podejście nie lada. Kiedy patrzy się na Paryż z góry, bardzo rzuca się w oczy ogromna spójność architektoniczna miasta, jak okiem sięgnąć takie same dachy, żadnych dysonansów estetycznych, a wszystko tak do siebie pasuje i składa się jak w dobrej układance.
 
Odpoczynek w Ogrodzie Luksemburskim i skubanie croissanta (nie uwiecznione na zdjęciu)


A to już Dzielnica Łacińska, bulwar Saint-Germain i spacer po ulubionych miejscach najsłynniejszej chyba pary filozofów Sartre-Beauvoir.




I na koniec cichy bohater tych dni, chyba ulubione miejsce w całym Paryżu. Centrum Pompidou i fontanna Strawińskiego. Prawdziwe Święto Wiosny!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz